11 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 8.

Uczucie sprzedaży podzespołu komputerowego, który własnoręcznie przygotowałem do sprzedaży było i jest miłe, ale sprzedaż gotowego produktu w postaci gry planszowej lub karcianej, który tworzyło się od A do Z i zobaczenie go na półce sklepowej, czy wreszcie w rękach gracza, który z ochotą i uśmiechem na twarzy gra w tę grę ze znajomymi to zupełnie coś innego.

 

Nie mam jeszcze własnych dzieci, ale myślę, że można to porównać do uczucia gdy nauczyło się czegoś dziecka i ono zaczęło samodzielnie to robić 🙂 Zachwyt i duma, pasja! Gdzieś usłyszałem na jakimś wykładzie, że tylko pasja zrobi z nas gigantów i ja się tego trzymam. W przeciwnym wypadku istnieje duże ryzyko, że po prostu się wypalisz. Może to zniszczyć lub znacznie ograniczyć twój biznes.

 

Powiem więcej, na pewno się wypalisz, nawet jeśli robisz to, co lubisz i jesteś ambitny. Dlaczego? Ponieważ twoje ciało jako całość nie jest dobrze przystosowane do obecnych czasów, gdzie mamy do czynienia z szybkim rozwojem cywilizacyjnym. Brak czasu, gonitwa za pieniądzem, zarywanie nocy, ciągła orka, praca, praca, praca… nawet jeśli to lubisz, organizm w końcu powie STOP, a ty nie będziesz miał pewności, co się dzieje.

 

Stres, zniechęcenie, apatia, znudzenie, nadpobudliwość nerwowa, brak kontroli emocji, depresja, ból fizyczny, problemy z koncentracją i pamięcią, brak marzeń… to tylko niektóre z objawów, których możesz doświadczyć. Z wypaleniem jest jak z hejtem. Dopiero, jak nam ktoś nieźle przywali to wtedy się budzimy (więcej o hejcie przeczytasz w książce “Hejtoholik”, w której dzięki uprzejmości autora – Michała Wawrzyniaka – opisano kilka niefajnych sytuacji, które dotknęły nasze wydawnictwo). 

 

Wiem o tym dobrze, ponieważ około 3 lata temu dotknęło mnie wypalenie. Wierz lub nie, ale mój organizm również powiedział STOP. Nie udało się zrealizować wielu rzeczy. W zasadzie prawie cały plan na rok 2017 poszedł w piach.

 

Ciągła wieloletnia orka wyczerpała mi zapasy wielu witamin i minerałów. Szczęście w nieszczęściu, ponieważ mój wspólnik Kamil, pracując w korpo miał podobnie, tylko 2 lata wcześniej. Kilka badań później i setki złotych na nie wydanych okazało się, że nabawiłem się ostrych niedoborów witamin i nerwicy. Bardzo ogólnie mówiąc, nie pozwoliło mi to na pracę w normalnym trybie a leczenie (suplementacja witamin) trwa wiele miesięcy a nawet lat, co więcej, należy przy tym bardzo o siebie dbać. Do tej pory jeszcze nie osiągnąłem pełni zdrowia… ale pracuję nadal nad tym.

 

Co z tego, że pracowałem nad tym, co jest moją pasją? Co z tego, że myślałem, że dbam o siebie wystarczająco (w miarę zdrowe odżywianie, regularne uprawianie sportu, nie spożywanie kawy, alkohol okazyjnie). Przy takim tempie pracy i życia (intensywne studia, potem prowadzenie 2 biznesów) nie da się uzupełnić wszystkich potrzebnych zasobów normalnym jedzeniem, a mózg potrafi zużyć większość z nich o wiele szybciej niż myślisz, że to możliwe. Zdrowe odżywianie to też było złudne przekonanie dopóki nie skonsultowałem się z ekspertem w dziedzinie odżywiania.

 

Najzabawniejsze jest to, że przecież mam tylko 32 lata. Jak to możliwe? Myślałem, że zmienia mi się osobowość, że wcześniej dopadł mnie kryzys wieku średniego (haha!). Jednak nie, to po prostu przepracowanie oraz niedobory witamin i minerałów (głównie magnezu), które wpływają wieloma sposobami na pozytywne samopoczucie. 

 

Idź zrób sobie wszystkie możliwe badania, nawet jeśli teraz nic ci nie jest i czujesz się całkowicie zdrowy. Lepiej zapobiegać niż doprowadzić do rozwoju choroby. O ironio, już od ponad roku przed pogorszeniem się stanu mojego zdrowia miałem w planie kompleksowe przebadanie się, oczywiście tego nie zrobiłem, a szkoda, bo mógłbym uniknąć tego nieprzyjemnego stanu i setek złotych wydanych na badania i leki. Sygnały dot. zdrowia, które dawał mi organizm od 2-3 lat również olewałem. Nauczka na przyszłość.

 

Z drugiej strony, gdyby to nie wystąpiło, to nie zacząłbym przykładać do tego problemu a więc i do swojego zdrowia, większej wagi. Nie doszedłbym do wniosku, że duża ilość pracy jest po prostu głupia i nieefektywna w ostatecznym rozrachunku. Nie zainteresowałbym się wieloma tematami, nie zacząłbym układać sobie inaczej czasu, nie odpocząłbym, czy wreszcie nie napisałbym o tym tutaj. Gdzieś w jakiejś książce niedawno przeczytałem, że jeśli masz powyżej 30 lat i pracujesz po 12h dziennie to nie umiesz pracować i jesteś debilem. Jakże to prawdziwe :p

 

Dzięki temu, że o tym napisałem, ty możesz zaoszczędzić sobie ewentualnych kłopotów ze zdrowiem, czy straconego z tego powodu czasu, a jak się okazuje, wiele młodych osób ma podobne objawy z przepracowania. Twoje ciało to twój pojazd, na który masz dożywotni leasing. Zadbaj o nie odpowiednio, nawet jeśli będzie to kosztować, bo często wydajemy więcej na samochód, mieszkanie, firmę, niż na siebie, a przecież to my w tym równaniu jesteśmy najważniejsi.

 

Pomimo tego, że najprawdopodobniej przyjdzie czas, w którym zauważysz pierwsze oznaki wypalenia, warto się wtedy zastanowić, czy to, co robisz jest rzeczywiście twoją pasją, czy może tylko ci się wydaje, że nią jest. Najtrudniej jest wtedy, gdy wydaje ci się, że to pasja a zarabiasz dobre pieniądze. Wtedy ciężko z tego zrezygnować, ponieważ przyzwyczaiłeś się do pewnego poziomu życia, którego obniżenie może po prostu zaboleć, a do tego najprawdopodobniej posiadasz jakieś kredyty i jesteś uwiązany na kilka lub nawet kilkadziesiąt lat, co oznacza że musisz mieć dobre wpływy bez przestojów. 

 

Żeby nie być hipokrytą, sam mam kredyt hipoteczny na wiele lat, na szczęście nie we frankach – alarmy płynące z rynku uświadomiły mi, że lepiej wziąć kredyt w złotówkach (przydała się wiedza finansowa). Założyłem sobie, że spłacę go jak najszybciej się da, więc często żyję jak student, jem kanapkę z chlebem, czasem smaruję ją nożem dla urozmaicenia, ale daję radę, staram się oszczędzać pieniądze. Tak naprawdę to trochę przesadzam, lepiej nie żałować pieniędzy na zdrowe jedzenie. Słabe jedzenie nie dostarczy nam odpowiedniej ilości witamin i minerałów.

 

Jest to niezwykle trudne, bo chętnie inwestuję w firmę w razie potrzeby – wiem jednak, że jest to pułapka i nie powinienem tak robić. To czego nauczyłem się jako sprzedawca ubezpieczeń, to płacenie najpierw sobie (odkładanie na bok), potem reszcie, dzięki czemu już od kilku lat nie było sytuacji, że nie starczyło mi pieniędzy do końca miesiąca. Polecam tę metodę (ja odkładam min. 10% miesięcznego dochodu, często więcej – po prostu tyle, ile mogę). 

 

Co więcej, co tydzień podsumowuję wpływy i przelewam 1% na osobne konto. To jest mój osobny zysk, którego 50% wypłacam sobie raz na 3 miesiące i kupuję sobie jakiś prezent (można powiedzieć, że to taka mała dywidenda). Zresztą, w ogóle rozdzielam finanse na kilka różnych kont (mam kilkanaście stałych codziennych zleceń). Dzięki temu zawsze jest kasa na ZUS, podatki, czy VAT. W ten sposób odsuwam od siebie pieniądze, które nie są moje, ale skarbówki i innych państwowych instytucji. Trochę kole w oko, jak na koncie z VATem uzbiera się ładna sumka, którą trzeba oddać, ale wychodzę z założenia, że lepiej mieć świadomość tego, ile kosztują podatki, niż szastać nie swoimi pieniędzmi.

 

Czuję, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Może zabrzmi to dziwnie, ale od czasu do czasu mam wrażenie, że to co robię w danej chwili już się wydarzyło (takie przebłyski w głowie). Gdzieś, nie pamiętam już gdzie, przeczytałem, że jest to oznaka zmierzania w dobrym kierunku. Można wierzyć lub nie, jednak to już twój wybór. 

Warto więc wziąć pod uwagę swoje doświadczenia życiowe, spisać, przeanalizować oraz wyciągnąć wnioski, które można wykorzystać w biznesie. Gwarantuję ci, że jeszcze jest wiele rzeczy, na które wcześniej nie zwracałeś uwagi, a dzięki takiemu ćwiczeniu być może odkryjesz zupełnie nowe, pomocne powiązania. Wiem o tym, że mi się to udało, ponieważ pisząc tę książkę wpadłem na wiele pomysłów, które na pewno wykorzystam.

 

Koniec kolejnej, ostatniej już części tego artykułu. Kolejny rozdział już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

10 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 7.

Tak właśnie bardzo ogólnie wygląda moje dotychczasowe doświadczenie zarówno zawodowe, jak i życiowe. Choć nie ma tego dużo (wszakże pisząc te treści mam dopiero 32 lata), to te dwa rodzaje doświadczeń, jak pewnie zauważyłeś, w pewnym momencie zaczęły się przeplatać. Śmiało można także stwierdzić, że jedno miało wpływ na drugie i odwrotnie. Skala wzajemnych zależności jest tutaj całkiem spora. Do czego więc to prowadzi? 

 

Faktem jest, że każdy z nas jest inny, każdy posiada inne doświadczenia życiowe, które mają wpływ na nasz rozwój. Pewne wydarzenia w życiu, szczególnie te kluczowe, te które nas w jakiś sposób kształtują, na pewno pomogą szybciej zrozumieć kilka tematów. Warto obserwować te momenty, a nawet spisywać je wraz z towarzyszącymi nam wówczas doświadczeniami i emocjami. 

 

Prowadzenie pamiętnika wydaje się głupią sprawą, kojarzącą się bardziej z różowymi notatnikami w kształcie serduszek, zamykanymi na kłódkę, których pilnie strzegły przed wzrokiem ciekawskich kolegów nasze koleżanki ze szkoły podstawowej. Daleko temu wyobrażeniu do poważnych metod pracy nad rozwojem własnej osoby. Pomyśl sobie jednak, jak duże doświadczenie miałbyś zebrane i jaki wgląd w przeszłość, gdybyś faktycznie to robił od kilku lat. Nigdy nie patrzyłem na to z tej perspektywy, ale wygląda na to, że warto to robić. Najlepsze jest jednak to, że 99% ludzi i tak tego nie zrobi. Ty też najprawdopodobniej tego nie zrobisz. Ja też tego nie robię… często tłumacząc sobie, że fajnie byłoby zacząć wiele lat temu a teraz to już jest za późno. Nie! Nigdy nie jest za późno. Dla przykładu, Charles Flint założył firmę IBM w wieku 61 lat.

 

Chcę ci pokazać, że większa szansa na ogarnięcie się jest wtedy, gdy nie jest za łatwo, bo gdy masz za łatwo, nie nauczysz się radzić sobie z problemami, które napotkasz (a nie ma opcji, że nie napotkasz). Spotkałem jednak osoby, którym się to nie udało, przez co zaczęły kopać w swoim własnym dole do niczego sensownego nie dochodząc, budząc się w końcu z ręką w czterech literach (albo nie budząc się wcale). 

 

Najważniejszy w tym wszystkim był cel, który z początku polegał na zarobieniu kasy i utrzymaniu się. Następnie cel zarobienia jeszcze większej kasy poprzez założenie firmy i to nie byle jakiej, bo opartej na pasji – zarówno jeśli chodzi o komputery oraz gry. Myślę, że to było kluczowe. PASJA.

 

To dzięki niej byłem w stanie wstawać o 5 rano by jechać na giełdę po komputery, uczyć się handlu i systemów sprzedażowych, siedzieć po nocach i składać gry do druku w programie graficznym, czy wreszcie składać same gry, które przyszły z drukarni (na początku tak to właśnie wyglądało – sami z Kamilem to składaliśmy w domu bo tak było taniej). Chociaż teraz jak na to patrzę, wiek też ma duże znaczenie. Jak jesteś młody, możesz napierdzielać wręcz 24h/7. Szybko się regenerujesz i masz większą motywację. Później musisz o siebie bardziej zadbać i umiejętnie oszczędzać swoje siły oraz zdrowie.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

9 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 6.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

Mniej więcej w roku 2012 szukałem jak głupek dodatkowych form zarobku. Nie wiedziałem jeszcze, że wzięcie na swoje barki większej ilości obowiązków jako nowych źródeł dochodu jest po prostu głupie, bo ciężko ogarnąć dwa biznesy, a co dopiero trzy (ale nie, ja potrafię!).

 

Kompletnie nie był to mój poziom, ale wspomnę o moim trzecim biznesie, ponieważ prócz powyższego nauczył mnie kilku dodatkowych rzeczy. Zostałem sprzedawcą ubezpieczeń! Żyłem z prowizji, a że nie sprzedałem prawie nic, to prowizji nie było. Przez rok z hakiem brałem za to czynny udział w szkoleniach organizowanych przez pracodawcę, odbywałem spotkania z klientami (których najpierw sam musiałem sobie znaleźć) a nawet zdałem państwowy egzamin Komisji Nadzoru Finansowego!

 

Niestety i to nie pomogło mi sprzedawać ubezpieczeń, ale za to zrobiłem sobie ładne wizytówki. Nawet nowy garnitur kupiłem by dodać sobie pewności siebie (nowy czarny garnitur: +100 do pewności siebie) i choć bardzo lubię chodzić w garniaku, to on sam w sobie nie pomógł. Nie wiem, może dlatego, że później się dowiedziałem, że granatowy jest bardziej prosprzedażowy. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy nie było mi do śmiechu.

 

Firma wyposażyła mnie w skrypt sprzedaży, ale oczywiście zrobiłem własną prezentację w odjechanym programie Prezi, bo uważałem, że przecież wiem lepiej, jak to powinno wyglądać. Chyba jednak nie. Poznałem mimo wszystko kilku fajnych ludzi, z którymi do dzisiaj utrzymuję kontakt. To, co udało mi się wynieść ze szkoleń, to nie tylko kilka butelek wody, notes z długopisem i segregator, ale także i przede wszystkim wiedza o zarządzaniu finansami oraz o rynkach finansowych

 

W pewnym momencie jednak, w grudniu 2013 roku, gdy pojechałem na święta do domu rodzinnego, zapłakałem, bo nie miałem nawet za co kupić prezentów. Było mi bardzo źle z tego powodu. Sporo kasy wydałem w tym biznesie na dojazdy, telefony, dodatkowe szkolenia, kawki z niedoszłymi klientami etc. Wtedy uświadomiłem sobie, co ja k&*#^ robię… 

 

Porzuciłem więc ten biznes, bo choć było to ciekawe doświadczenie i sporo się nauczyłem, to jednak nie był to właściwy kierunek działania w tamtym okresie. Skupiłem się na komputerach, a w następnej kolejności na grach, co było o wiele lepszym posunięciem, które dość szybko zaplusowało finansowo.

 

Aktualnie w większości zajmuję się nadal komputerami, w drugiej kolejności grami. Wpadam często w pułapkę typowego kreatora. Widzę masę możliwości zrobienia biznesu, jednak każdy wymaga czasu, którego nie mam lub oddelegowania prac. Pracownicy jednak kosztują a nowe biznesy lubią pochłaniać kapitał jak wujek Wiesio wódkę na weselu. Nie zawsze się to spina a często wychodzi z tego klapa a pieniądze idą w błoto. Co prawda zawsze można dzięki temu zyskać nowe doświadczenia, ale czasem jednak mimo wszystko wolałbym uzyskać także zwrot z inwestycji.

 

Z biznesem komputerowym też bywało różnie. Po tym, jak prowadziłem sklep z kuzynem, doszedłem do pewnego momentu, w którym zacząłem czuć brak postępu/rozwoju. Obroty były na podobnym poziomie, co miesiąc a próby zmiany tego stanu rzeczy nie za bardzo przynosiły rezultaty. Trwało to około 2 lat, po czym podjąłem decyzję o wyjściu z tego biznesu. Przyczyn było naprawdę wiele. Można to jednak zamknąć w stwierdzeniu, że miałem na to inny pomysł, który był niemożliwy do zastosowania w obecnej formie biznesu. Wniosek z tego taki, że czasem łatwiej zacząć od nowa na nowych fundamentach niż próbować zmieniać je, ryzykując zawalenie budowli. 

Przez pół roku zastanawiałem się, co dalej i w jakiej dokładnie formie. Kolejne pół roku domykałem wszystkie nagromadzone stare sprawy wydawnictwa Let’s Play, łącznie z podrasowaniem aktualnych gier i dopieszczenia spraw licencyjnych z wydawnictwem Rebel. Gdy pieniądze zaczęły się kończyć, wróciłem do pracy w biznesie komputerowym, na nowych własnych warunkach, które przyniosły w krótkim czasie świetne efekty. Potwierdza się zatem hipoteza, że lepiej zburzyć coś, co istnieje i zbudować to na nowo.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

8 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 5.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

W pewnym momencie podczas niedzieli handlowej na jednym z wrocławskich targowisk przyniosłem swoje stare części z roweru oraz komputera. Rozłożyłem wszystko pięknie na kocyku i ku mojemu zdziwieniu wszystko się sprzedało. Aha… pomyślałem. Zacząłem więc chodzić po giełdzie i szukać komputerów. Okazało się, że raz – sprzedawcy często się na tym nie znali, dwa – komputer kupiony w całości i sprzedany na części jest wart średnio 2-3x więcej. 

 

Kupując i sprzedając komputery na części, często uciekając przed deszczem, czy marznąc przy -10 stopniach celsjusza, mogłem sobie ekstra dorabiać. Wynajmując pokój, jako student, szybko zagraciłem go sprzętem komputerowym i otworzyłem swój pierwszy sklep na Allegro pod jajcarską nazwą KungLaoComputers (cóż, nie była to może najlepsza nazwa, ale sprzęt się sprzedawał). Dodatkowo posługiwałem się niezwykle twórczym hasłem marketingowym “najlepsze aukcje w internecie”. 

 

Miało być z jajem i na pokrycie codziennych wydatków, a z czasem rozwinęło się do całkiem niezłej sumki (kilka stów ekstra miesięcznie przy niskim wkładzie pracy). Sprzęt szybko zapełnił również piwnicę w bloku, która przynależała do mieszkania właściciela. Gdy ktoś przychodził, np. wybrać obudowę, ja z uśmiechem na twarzy mówiłem “zapraszam do piwnicy”. Trwało to do roku 2011, kiedy stwierdziłem, że można by pójść krok dalej. 

 

Miałem wtedy na stanie sprzętu o wartości ok. 5 tys. zł. Zaprosiłem do biznesu mojego kuzyna, który włożył do niego tyle samo kasy, co ja miałem sprzętu. Zainwestowaliśmy te pieniądze w kupno kolejnego sprzętu a po kilku miesiącach wynajęliśmy nasz pierwszy lokal (dwupoziomowy o łącznym metrażu 30m2; minus był taki, że nie było okien, był za to luft na dachu, przez który wpadało jakieś światło, a latem można było korzystać z drugiego poziomu jako sauny). 

 

Było jednak tanio, co pozwalało rozwijać skrzydła. Nazwa sklepu została zmieniona, rozpoczęliśmy sprzedaż w internecie z kopyta! Po sprzęt jeździliśmy na giełdy do Lubina i Wrocławia, zawsze przywożąc całego starego passata kombi, w którym potrafiło się zmieścić nawet 30 komputerów (zapewne łezka się kręci w oku polskiego handlarza samochodami, pana Mirka; jeśli nie wiesz o co chodzi wpisz w Google hasło “passat Mirek”). Krótko mówiąc, jedynym minusem tego auta był ten na akumulatorze. Kupowałem więc sprzęt, negocjowałem ceny, zdobywałem doświadczenie, poznawałem się na ludziach, dzięki czemu kupowałem jeszcze taniej i sprzedawałem jeszcze drożej. 

 

Tak to się kręciło i kręci do dzisiaj z tym, że biznes jest trochę bardziej rozwinięty. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że chcę cały czas iść do przodu. Dobrze wiem, że w handlu komputerami raczej nie mam szans (a nawet na pewno nie mam szans) zaistnieć na rynku globalnym z powodu zbyt dużej konkurencji i milionowego kapitału, którego nie mam, choć pieniądze tam są i tak bardzo dobre.

 

Szansa na to istnieje jednak w wydawnictwie Let’s Play, gdzie kilka z naszych produktów trafia już na rynki zagraniczne i to mnie tutaj najbardziej pociąga, tj. zbudowanie globalnej marki oferującej produkty w różnych językach. Wymaga to, co prawda cholernie dużo pracy, jednak wiem, że mi się to uda, gdyż mamy już trochę doświadczenia a przede wszystkim, mamy własne produkty. Niestety albo stety będzie to oznaczało, że będę musiał pożegnać się z komputerami i przerzucić wszystkie swoje siły na rozwój wydawnictwa, no chyba że wypracuję inne rozwiązanie (mam kilka pomysłów, które już realizuję, więc zobaczymy).

 

Piszę o tym ponieważ najprawdopodobniej staniesz przed dylematem podobnego kalibru. Tworząc lub wydając gry dojdziesz do momentu, w którym będziesz musiał się zdecydować, czy dalej zajmować się tym, czym na co dzień się zajmujesz, np. pracując na etacie, czy może poświęcić się w pełni grom lub po prostu swojej pasji. Najtrudniej może być osobom, które nie mają ciepłej posadki i dobrej wypłaty, ponieważ zanim dojdziesz do dobrej opłacalności biznesu z grami może minąć wiele lat. 

Z drugiej strony, ciągłe dofinansowywanie biznesu z własnej kieszeni może być powolnym zaciskaniem pętli na szyi, nawet jeśli uda ci się wydać bardzo dobrą grę. Może brzmi niewiarygodnie, ale może to spowodować efekt pozornie dobrej kondycji firmy, która tak naprawdę nie jest rentowna. To po prostu nie jest tak łatwe, jak się wydaje. Po drodze czeka na nas wiele niewiadomych, których ogarnięcie może nas dużo kosztować.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.