7 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 4.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

Pomyślność finansowa firmy rodziców nie trwała wiecznie. Właściciel niemieckiej firmy, z którymi rodzice współpracowali przekazał ją swojemu synowi, który w rok położył tę 3-pokoleniową działalność na łopatki. Ojciec, gdy się pokapował, co młody zrobił, wziął ponownie sprawy w swoje ręce i obiecał spłatę pokaźnego długu, który narósł wobec pracy przedsiębiorstwa moich rodziców. Pech chciał, że ów ojciec pojechał do szpitala na jakiś zabieg i umarł, a że była to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, która stała się niewypłacalna to poszła pod młotek. Tak oto rodzice musieli zamknąć swoją firmę z kilkunastoma pracownikami na pokładzie. 

 

Tak przy okazji, to jest niestety minus trzymania się jednej, tzw. dojnej krowy. W każdym razie rodzicom jakoś się udało opłacić moje studia do końca, za co jestem bardzo wdzięczny, jednak już na czwartym roku musiałem przejmować mój własny ster finansowy – o tym opowiem w dalszej kolejności gdy skończę wątek studiów, bo jest tu jeszcze kilka fajnych rzeczy do przekazania 🙂

 

Na studiach była jedna osoba, której wykłady rozpalały umysły i wyobraźnię studentów, a ćwiczenia były czymś więcej niż suchą wiedzą i prostymi schematami utrwalającymi wiedzę.

 

Dr Rafał Ohme. Wykorzystał swoją wiedzę na temat psychologii emocji i motywacji, reklamy, czy neurokognitywistyki we własnej firmie, która szybko zaczęła podbijać świat, ale też jej wizerunek szybko został zniszczony przez polską głupotę, zazdrość i hejt za sprawą artykułu jednego z czołowych czasopism marketingowych, które już nie istnieje (przynajmniej dla mnie tak to wyglądało).

 

Wtedy był to jednak zbyt duży kaliber, żeby to ogarnąć, bo ja zaczynałem a Pan Rafał miał biuro w Nowym Jorku, oferował usługi największym firmom świata i czaił się na rynek azjatycki. Jednak dziękuję stokroć za rozbudzenie ducha przedsiębiorczości! To właśnie jemu pokazaliśmy z Kamilem naszą pierwszą grę i choć okazała się on klapą z uwagi na nasz brak wiedzy w tematach biznesu i sprzedaży, to powiedział, że fajne mamy pomysły i trzeba cisnąć temat. Nasi pozostali koledzy i znajomi w tym czasie kręcili głowami, a w oczach mieli pytanie: „Co oni odwalają?”.

 

To wszystko jest składową wielu momentów podczas studiów, o których mogę powiedzieć, że mnie uszczęśliwiały. Wygląda na to, że szczęście to efekt wytężonej pracy, ciekawości, porażek i sukcesów a także relacji z innymi ludźmi, co przekłada się na mocne stąpanie po ziemi i duży stopień samokontroli własnego życia.

 

Całe życie podnosimy lub obniżamy swoje szczęście, raz bardziej świadomie, innym razem mniej. Często nie potrafimy utrzymać własnego szczęścia na poziomie, który daje nam satysfakcję. Szczęście może opadać przez wiele lat. W końcu zauważamy różnicę pomiędzy nami a innymi osobami, które są szczęśliwsze. Ten punkt odniesienia moim zdaniem przyspiesza opadanie. Wtedy stajemy się opryskliwi, niedostępni, niby spoko ale tak naprawdę mamy ochotę wbić im nóż w plecy, pojawiają się niezrozumiałe, dziwne zachowania, wypalamy się. W konsekwencji popełniamy błędy, które nas definiują.

 

Podobno w życiu najważniejsza jest miłość. Owszem, tylko że miłością nie zapłacę za rachunki, choć akurat w moim przypadku, seria gier Arkana Miłości, którą stworzyliśmy z Kamilem o miłości traktuje, więc niejako miłością płacę za niektóre rachunki bo te gry sprzedają się do dzisiaj.

 

W każdym razie wracając do przejęcia własnego steru finansowego, nie od razu był to biznes związany z grami, gdyż tutaj strategia była bardziej długofalowa (o tym opowiadam w innym rozdziale). Aby móc opłacić podstawowe potrzeby musiałem zarabiać a więc pracować.

 

Będąc jeszcze na czwartym roku studiów, zacząłem rozglądać się za pracą, a że jako miałem być psychologiem, postawiłem na firmy badawcze. Rozesłałem więc CV, odezwała się jedna firma, w której pracował już jeden z moich kolegów. Otrzymałem zestaw zadań do wykonania, które wykonałem odsyłając je mailowo. To była jakaś prezentacja + analiza danych. Zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną. I co? I nic. Firma się już nie odezwała, choć kolega mimochodem dowiedział się, że zrobiłem wszystko wzorowo. Może zrobiłem wszystko zbyt dobrze (haha!). Mniejsza o to. 

 

Zacząłem łapać prace dorywcze u znajomego, który na wizytówce miał napisane magiczne hasło “Ryby, grzyby, złom”. Ahoj przygodo! Nadchodzę! Handlowałem u niego truskawkami przy drogach pod Wrocławiem i na targowiskach.

 

Nawiasem mówiąc, handlowanie truskawkami przy drodze to była bardzo fajna robota! Przeczytałem wtedy masę książek. Poza tym jeździłem na rozbiórki budynków! Yay! Maszyny rozwalały mury, grzebały w ziemi, a my odbieraliśmy złom, który trzeba było dostarczyć we wskazane miejsce. 

 

Pewnego razu znalazłem kilkanaście powojennych łusek dość dużego kalibru, niemiecki kubek ze swastyką, medal za bitwę pod Berlinem, zardzewiałą pepeszę (radziecki karabin) z wykrzywioną lufą, oraz 2 hełmy niemieckich żołnierzy z dziurą po kuli.

Robota może nie była idealna dla mojego zawodu, jednak kasa była dobra, liznąłem poza tym trochę zarządzania i doradziłem, jako specjalista od marketingu, że “Ryby, grzyby, złom” na wizytówce nie jest zbyt dobrym hasłem. Ta praca nauczyła mnie, że nie zawsze bywa ona lekka, co było jej ewidentnym plusem. Nauczyła mnie także wielu innych rzeczy, o których na studiach nikt mi nie mówił, choćby tego, jak handlować i negocjować by zarobić.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

6 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 3.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

Zakochałem się w dziewczynie ze szkoły. Nie wiedziałem jednak, co to znaczy, a że nie byłem najlepszy w bezpośrednich kontaktach z ludźmi, a tym bardziej z płcią przeciwną, to brnąłem w to uczucie jak zahipnotyzowany. Ona nie wykazywała jednak zainteresowania a później po prostu mi to powiedziała (smuteczek…). 

 

Z braku wiedzy o uczuciach, o psychice ludzkiej, nie potrafiłem sobie z tym radzić. Nie wiedziałem, czemu przestała mnie cieszyć większość rzeczy a próby robienia tego na siłę nic nie pomagały. Pojawiły się problemy w nauce i kontaktach z rówieśnikami.

 

Trzymałem wszystko w sobie, ciężko mi było to analizować, czy mówić o tym. Jeszcze bardziej się przez to wyobcowałem, wyciszyłem, być może w oczach innych zrobiłem się inny, dziwny. Teraz zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie miałem niezłą depresję, która trwała nie wiadomo jak długo.

 

Pomimo dość ciężkiego okresu starałem się wtedy funkcjonować normalnie, jednak czym była wtedy normalność? Czym było wszystko i dlaczego? Zacząłem zadawać sobie wiele pytań. Inny stan bycia obudził we mnie wiele talentów, o których nie miałem pojęcia. Otaczający świat nie był już dla mnie tym samym miejscem, zacząłem go bardziej dostrzegać, obudziła się we mnie wrażliwość.

 

Wtedy odbyłem wędrówkę (jeśli tak to można nazwać) do wnętrza siebie, pragnąłem znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, bardzo się wtedy uduchowiłem (nie ma to jednak związku z chodzeniem do Kościoła…) i zbudowałem sobie podstawy do dalszej egzystencji. Dzisiaj wiem, że to przeżycie było mi bardzo potrzebne, bez niego nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem. Nie wiedziałbym o pewnych rzeczach, które mają niesamowity wpływ na ludzkie życie, a wręcz mogą je kreować.

 

Tajemnice stanów świadomości, wiedza o działaniu ludzkiej psychiki czy zachowań zaczęły mnie interesować na tyle, że postanowiłem wybrać się na studia psychologiczne. Maturę zdałem jak się okazało tak sobie, chciałem studiować we Wrocławiu, ale nie miałem szans na dostanie się na wydział psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego. 

 

Jak zobaczyłem, z jakimi wynikami inni startują, zadałem sobie jedno pytanie – jak oni to zrobili? Nawet nie pomyślałem, że to możliwe. Powtórne zdawanie matury by zdobyć więcej punktów raczej nie wchodziło w grę. Wątpię, czy przygotowałbym się na tyle dobrze, żeby w ogóle myśleć o dostaniu się na UWr no i straciłbym rok. Rodzice dalej mieli pieniądze, więc poszedłem na prywatną uczelnię we Wrocławiu, na SWPS (aktualnie Uniwersytet SWPS).

 

Studia, 5 lat mojego życia, które minęły szybciej niż się spodziewałem, ponieważ wszystko nabrało tempa. Mamy rok 2018, mija 8 lat od ukończenia uczelni i mogę powiedzieć o tym czasie trzy rzeczy, które uważam, są warte spędzenia czasu w ten sposób. Jakby nie patrzeć, są to wnioski i wiedza warte kilkadziesiąt tysięcy zł, (studia i utrzymanie się we Wrocławiu tanie nie były), nie licząc 5 lat czasu. Kosmos! Wiedza ta może ci się przydać szczególnie jeśli dopiero wybierasz się na studia.

 

Pierwszą z nich jest nasycanie się wiedzą i intelektualny wpierdziel, co niejako ukształtowało mój mózg do znoszenia ogromnego obciążenia intelektualnego w przyszłości, wyrobiło we mnie odporność, również na niepowodzenia (jednym z nich był, np. egzamin z biologii). 

 

Drugą rzeczą jest udział w dodatkowych formach aktywności. Takich było na uczelni kilka, np. w postaci samorządu, czy kół naukowych. Zaangażowałem się w koło naukowe psychologii reklamy. Stworzyliśmy fajną ekipę i zrealizowaliśmy kilka ciekawych projektów, w tym dwie duże ogólnopolskie konferencje poświęcone psychologii reklamy, w których udział wzięło wielu polskich profesorów specjalizujących się w psychologii i reklamie, blogerów, czy przedsiębiorców. Dziękuję wszystkim za wspólnie spędzony czas.

 

Dzięki organizacji tych wydarzeń nauczyłem się bardzo dużo, ponieważ trzeba było zrobić wszystko od zera, łącznie z pozyskiwaniem pieniędzy od sponsorów oraz rozwiązaniem wielu “nierozwiązywalnych” problemów, takich jak załatwienie zasilania sprzętu audio do tramwaju na afterparty w sytuacji gdy jedyny przenośny generator prądu w mieście był niestety wypożyczony wraz z wibratorem głębinowym… Przynajmniej tak twierdziła Pani, z którą rozmawiałem telefonicznie.

 

Trzecia rzecz to znajomości. Gdybym to wiedział wcześniej… skupiłbym się bardziej na relacjach. Warto było jednak wydać te pieniądze, choćby ze względu na te trzy rzeczy, odporność, dodatkowe aktywności oraz znajomości, bo to właśnie na studiach poznałem Kamila, z którym rozkręciłem biznes z grami planszowymi. Zwróciło się już kilkukrotnie.

Jeśli chodzi o pozyskaną bezpośrednio na zajęciach wiedzę, nie mówię, że kilka rzeczy się nie przydało, ale żeby pozyskać taką wiedzę nie są potrzebne studia – wystarczy przeczytać kilkanaście najważniejszych książek z psychologii. Większość pozyskanej wiedzy niestety kompletnie rozminęła się z rzeczywistością. Nie wiem, może jakbym poszedł do pracy w korporacji to byłoby inaczej (choć tam pewnie na początku parzyłbym herbatę albo otwierał szlaban, a nie przygotowywał, np. system ocen pracowniczych), ale że musiałem na 4 roku wziąć wszystko w swoje ręce i założyć firmę, to niestety nie zrobiłem z niej większego użytku. Czasem sobie myślę, że lepiej by było nie iść na studia, założyć firmę a pieniądze, które zjadły studia przekazać odpowiedniemu mentorowi, dzięki któremu biznes by się szybciej rozwinął. Taka osoba jednocześnie przekazałaby dużo praktycznej wiedzy.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

5 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 2.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

Pamiętam dzień, gdy ogłoszono, że nadchodzi reforma edukacji i mój rocznik jako pierwszy pójdzie do Gimnazjum na 3 lata po 6 latach szkoły podstawowej. To właśnie w tam poznałem kilku dzisiejszych przyjaciół. Konkretnej wiedzy stamtąd nie wyniosłem, może dlatego że nauczyciele byli trochę zagubieni w tym edukacyjnym misz-maszu. Generalnie było fajnie, pojawiały się pierwsze towarzyskie spotkania a nawet imprezy.

 

Był to też czas pierwszych eksperymentów biznesowych. Na lekcjach historii nasz nauczyciel miał taką zasadę, że w roku były dwa duże sprawdziany podsumowujące półrocze. Plus był taki, że można było sobie zrobić ściągę, jednak mogła to być maksymalnie jedna kartka A4 (zapisana z dwóch stron). No ale ile można tam wpisać, żeby się rozczytać, trzeba było mieć i tak farta żeby trafić w temat lub ogólne pojęcie o wszystkim. Ja jednak jako jeden z nielicznych miałem drukarkę. “Sprytnie” powiedział nauczyciel uśmiechając się pod nosem, patrząc na zadrukowaną kartkę czcionką o wielkości 4. Dzisiaj wiem, że skubaniec wiedział co robi, ponieważ robiąc tę cholerną ściągę kilka dni w zasadzie sam wszystkiego się nauczyłem.

 

Zaraz zaraz… pomyślałem. Mam drukarkę i komputer, jest popyt, bo nikomu nie chce się uczyć, będę więc robił i sprzedawał ściągi! Tak też robiłem, ucząc się przy okazji materiału. W ten sposób zawsze miałem na ekstra bułkę, paluszki, draże lub oranżadę w sklepiku szkolnym. 

 

Gimnazjum dobiegło końca, napisałem egzaminy końcowe i poszedłem dalej. Wybór był ograniczony – albo liceum ogólnokształcące albo profilowane. Co mi po ogólniaku, poszedłem do profilowanego na informatykę i zarządzanie informacją

 

Liceum. Co mnie w nim spotkało? Nowi ludzie, nowi nauczyciele, nowe wymagania, nowe w zasadzie wszystko, no może prócz większości wiedzy, która była powtórką z Gimnazjum. WTF? …pomyślałem sobie. Prawie wszystko od nowa

 

Dobra, nie mówię, że nie pojawiały się nowe wątki, ale tutaj bardzo zawiodłem się na systemie edukacji, który okazał się nijaki. Na profilowanych przedmiotach też nie nauczyłem się niczego nowego – prawie wszystko już wiedziałem, a nawet potrafiłem zrobić lepiej. W pamięć zapadły mi zajęcia z przedsiębiorczości, na których uczyliśmy się wypełniać formularze podatkowe (niestety…).

 

Jak zawsze, chętnie uprawiałem sport, miałem albo świetnych nauczycieli albo totalnie do niczego (takich, którzy przychodzili, rzucali piłkę na środek sali, mówili grajcie w siatę i szli na kawę, papierocha oraz pogaduchy do swojego pokoju). Był też pan Tomek, u którego miałem zaszczyt ćwiczyć. Był moim nauczycielem lekcji WF w szkole podstawowej, potem spotkaliśmy się ponownie w liceum. To był nauczyciel z prawdziwego zdarzenia, zawsze mega zaangażowany i wymagający.

 

To właśnie on zaszczepił we mnie miłość do sportu. Szczere i serdeczne dziękuję. Zmarł niestety kilka lat temu na raka. Tutaj pojawiło się kolejne WTF!? Lat miał około 40, miał trójkę dzieci, żonę i świeżo wybudowany dom. Nie potrafiłem tego pojąć, dlaczego taki człowiek jak on opuścił ten świat. Uświadomiło mi to dość dosadnie, że życie jest krótkie i trzeba je wykorzystać w 100%, cieszyć się z każdej chwili oraz nie tracić go na pierdoły. Choć nie zawsze tak się da, to dążę do tego i ciebie zachęcam do tego samego.

 

Powoli wchodziłem w dorosłość. Gdzieś tam za rogiem czaiła się matura i podjęcie decyzji co dalej. Tego niestety nie wiedziałem. W sumie nic dziwnego, nikt nie wiedział i nikt nas do tego nie przygotowywał. Było tylko straszenie, jak to będziemy mieli przesrane, bo się nie uczymy. Ok, to w sumie też działało, więc się uczyliśmy. 

 

Zaczynało brakować czasu po lekcjach, żeby ze wszystkim się wyrobić. Każdy nauczyciel oczywiście myślał, że jego przedmiot jest najważniejszy, ale już gdzieś miał, że tego czasu spędzonego na odrabianiu zadań domowych do późnych godzin wieczornych już nie odzyskamy. Nawet na granie w gry było już coraz mniej czasu lub nie było go wcale. Taka forma spędzania wolnego czasu zarówno dla rodziców, jak i dla nauczycieli była kompletną stratą czasu, a jakże. 

 

Dzisiaj powstają przeogromne firmy, które tworzą gry i zgarniają na tym kupę kasy. Ok, po prostu niezrozumienie aktualnych czasów i brak chęci podążania za trendami. Tak samo, jak dzisiaj się pewnie wielu osobom nie mieści w głowie, jak można zarobić grając w gry, czy vlogując na YouTube. Halo! Powstał nowy zawód – youtuber! …i wiele innych, z których nie zdajesz sobie sprawy i co więcej, wydają ci się śmieszne. System edukacyjny niestety jest zawsze do tyłu i nie ma się co dziwić, bo zanim tam coś zostanie wprowadzone, to już dawno ta nowość może być nieaktualna. Rozumiem to, ale też mam nadzieję, że w przyszłości coś zmieni się w tym temacie. 

To był ciekawy czas. Rodzice zarabiali dobre pieniądze w swojej firmie, w pewnym momencie spostrzegłem się, że mogę mieć w zasadzie wszystko, co było mi potrzebne. Przyklejono mi łatkę chłopaka z kasą. Miałem więcej fajnych rzeczy niż inni, wiele osób zazdrościło, w sumie nie dziwi mnie to. Ja natomiast czułem się z tym znakomicie, bo byłem – wiecie – lepszy. Przyszedł jednak rok 2003 i stało się coś dla mnie wtedy dziwnego, czego nie znałem i nie rozumiałem.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

4 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 1.

Jeżeli nie wiesz, dokąd zmierzasz, prawdopodobnie wylądujesz gdzieś indziej – dr Laurence J. Peter

 

W tym rozdziale opowiem trochę o sobie. Po co będę mówił o sobie? Przyświecają temu dwa cele. Pierwszy, poznasz lepiej moją osobę,a moje przeżycia posłużą ci jako punkt odniesienia do twoich działań zarówno prywatnych jak i zawodowych. Będziesz mógł porównać, czy wyciągnąć wnioski oraz spróbować odpowiedzieć na pytanie, co może się stać w twoim życiu albo już się stało, że zostaniesz wydawcą lub autorem gier (albo jednym i drugim) lub przedsiębiorcą, który weźmie wszystko w swoje ręce.

 

Wydawnictwo Let’s Play swoją przygodę zaczęło od zera. Pierwszy wniosek – też możesz zacząć nie posiadając środków, maszyn, wiedzy czy nawet pomysłów na gry. W zasadzie wystarczy określenie celu oraz wysoka motywacja do działania.

 

Domyślam się, że wiele osób będzie zaczynać lub zaczynało z podobnego poziomu. Nie ma się co dziwić, większość nie ma na boku, np. 50 tys. zł na podstawowy rozwój firmy. Nie miałem i ja. Tak się jednak składa, że w czerwcu 2017 roku mija 8 rok działalności, więc jednak się da, choć nie zawsze było łatwo. 

 

Mówi się, że jak firma wytrzyma pierwszy rok na rynku to jej szanse na przetrwanie zwiększają się znacznie. Mówi się też, że po 5 latach działalności z reguły nie ma się już czego bać, choć uważam to stwierdzenie za trochę przesadzone, ponieważ pułapki czyhają na każdej drodze, którą będziemy chcieli iść. Od nas zależy, czy wcześniej je odkryjemy i przejdziemy, a jak już je poznamy, następnym razem pójdzie szybciej i łatwiej. 

 

O drugim celu powiem ci pod koniec tego rozdziału – to będzie taki mój ogólny wniosek dotyczący wpływu własnego doświadczenia życiowego na możliwości, które możemy osiągnąć w biznesie, także jako wydawca, jak i autor gier.

 

Przytoczę tutaj jedynie co ważniejsze wątki z mojego życia, które moim zdaniem są ważne z biznesowego punktu widzenia oraz które mogą stać się dla ciebie inspiracją.

 

Najpierw był wielki wybuch, potem powstała Ziemia i pojawiły się dinozaury, które zamieniły się w ropę. Następnie pojawili się Arabowie, sprzedali ropę i wykupili wszystkie Mercedesy. Był też rok 1986, w którym wybuchła elektrownia jądrowa w Czarnobylu i urodziłem się ja, żeby było zabawniej – 25 grudnia, w Sosnowcu.

 

Trochę mieszkaliśmy w Dąbrowie Górniczej, ale z powodu zanieczyszczonego powietrza przeprowadziliśmy się na wieś pod Wrocławiem. Miałem wtedy 6 lat.

 

Dzieciństwo bez komputera mijało znośnie, ale często nie wiedziałem, co by tu można było robić. Chodziłem więc na pobliskie boisko z kolegami grać w nogę, ganialiśmy się w berka na rowerach po całej wsi, bawiliśmy się w strzelanego, w chowanego, paliliśmy ogniska, zimą jeździliśmy na kuligach albo na łyżwach po drodze (takie zimy były, nie jeździły prawie żadne pługi, a na drogach był lód), wspinaliśmy się na wysokie drzewa i oczywiście budowaliśmy bazy. Dziewczyny pukały się w głowę, ale co one wiedzą… i tak w tym wieku te dziwne stworzenia nikogo nie interesowały. 

 

Były też gry planszowe. Magia i Miecz, Magiczny Miecz i dodatki do tych gier, czyli słynne, nieistniejące już wydawnictwo Sfera. Nie brakowało też Eurobiznesu i poznawania (jakby to nie brzmiało) pierwszych zasad ekonomii. Tak to się u mnie zaczęło.

 

W każdym razie zawsze trochę zazdrościłem ludziom z miasta, że mieli większe możliwości rozwoju, że w ogóle było więcej ludzi, ciekawych rzeczy i innych gier. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu, to jestem przekonany, że miałem zajebiste dzieciństwo i dziękuję rodzicom, że to akurat w takim miejscu zamieszkaliśmy.

 

Dzieciaki z miasta nie miały szans na takie doświadczenia, jak ja. Przecież w mieście to jest/było nie do pomyślenia, że dzieciak wychodził z domu po obiedzie i wracał późnym wieczorem albo nawet w nocy. Nic się nikomu nigdy nie stało, wszyscy się przecież znali. Dobra, od czasu do czasu mieliśmy z kolegami głupie pomysły, ale kto ich nie miał.

 

Rodzice rozkręcali firmę, więc niejako mogłem co nieco podpatrzeć jak to funkcjonuje. Miałem już wtedy jakieś 14-15 lat. Szczerze nienawidziłem pisania faktur na komputerze (wtedy nie było programów do tego) i jakichś podliczeń z mamą, bo nie kumałem tego a zajmowało to czas, przecież mogłem w tym czasie grać w gry.

 

Marzył mi się dostęp do internetu. To były czasy pierwszych stałych łącz o przepustowości 10Kb/s oraz internetu na godziny – takie właśnie rozwiązanie u nas było możliwe! YAY! ^_^ Po minucie wsłuchiwania się w słodki dźwięk nawiązywania połączenia przez modem byłem online! Niestety ta przyjemność była dość droga i z zegarkiem w ręku miałem wyznaczone, ile dziennie mogę być w sieci. O stałym łączu mogłem dalej pomarzyć, nie było do tego odpowiedniej infrastruktury. 

 

W końcu jednak nadszedł piękny czas, gdy pojawiła się możliwość podpięcia stałego łącza drogą radiową a ja mogłem korzystać z internetu do woli. Przeglądałem tyle stron ile się dało, ściągałem co się dało (nieświadomie kradnąc wiele treści), grałem online w gry ile się dało. Wydaje mi się, że mogło to w jakiś sposób wpłynąć na decyzję o częściowym realizowaniu się w biznesie poświęconym grom.

 

Koniec części pierwszej tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

3 – Level up! – Designer cz. 2.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

W ten sposób płynnie przechodzimy do tworzenia nowych wartości poprzez gry, zarówno karciane, planszowe, jak i komputerowe. Powstało ich mnóstwo. Jedne fajne, inne mniej, jeszcze inne genialne, które zmieniły życie niejednego człowieka, np. poprzez zakotwiczenie w umyśle przyjemności z nich płynącej, co wpłynęło na lepsze samopoczucie, np. w pracy. Praca lepiej wykonana doprowadziła do lepszego zarobku firmy. Pieniądze do inwestycji w kolejny ciekawy produkt itd. 

 

Tu właśnie pojawia się DESIGNER (dla mnie to także wynalazca, kreator czy konstruktor), który jest początkiem aktu stworzenia – początkiem nowej rzeczy, wartości, czy idei. To z nich często wyrastają kolejne pomysły lub stanowią one pobudzenie dla innych twórców.

 

To oni zaczynają tworzyć pola mocy, o których wspominałem na początku rozdziału. Wyobraź sobie, że grasz w grę i udajesz się do miejsca, w którym uzyskujesz punkty many (mana w grach z reguły odpowiada za możliwość używania zdolności specjalnych). Dzięki nim możesz odczytać tajemne księgi i co dalej za tym idzie, uzyskać nową moc lub wgląd w kolejne księgi, które do tej pory były zablokowane. 

 

Każda gra może wnosić nowe wartości w życia innych osób, tworzyć takie pole mocy, z którego każdy może korzystać by tworzyć kolejne nowe wartości. Taka wręcz reakcja łańcuchowa przyspiesza rozwój wszystkich jednostek korzystających z danego pola, co przekłada się na szybszy rozwój ludzi, jako całości. Prościej mówiąc, granie w gry pomaga innym i nam samym stworzyć coś nowego, zarówno w życiu jak i biznesie.

 

Gry można traktować jako rozrywkę lub jako dźwignię by czegoś się dowiedzieć. Nowa wiedza, nowe odczucia, pomogą zrozumieć inne aspekty życia, czy rozwiązać nurtujące nas problemy. 

 

Grę można odnieść do życia bardzo ogólnie. Niektórzy uważają, że całe życie to jedna wielka gra z różnymi przeszkodami oraz możliwością rozbudowania swojej postaci o nowe umiejętności. Inni wierzą, że aktualne życie to tylko jedna z wielu gier, w których uczestniczy ich dusza. Po śmierci ciała fizycznego wybiera ona sobie kolejne życie, w którym napotka nowe przeszkody do pokonania, ale to teoria tylko dla tych którzy wierzą w reinkarnację lub czują, że tak właśnie jest. A może żyjemy w matriksie? Istnieją zwolennicy również takich teorii.

 

Być może takie porównanie z Matrixem będzie dla ciebie bliższe niż mi się wydaje. Różnica pomiędzy prawdziwym życiem a grą polega jednak przede wszystkim na braku możliwości zapisania stanu gry i rozpoczęcia danej “misji” jeszcze raz. Istnieją sposoby choćby na porównanie swoich wyników w czasie. Dzięki takiemu porównaniu wiadomo, gdzie jesteśmy, jakie błędy popełniliśmy a co zrobiliśmy dobrze. 

 

Czasem można też spróbować niejako wrócić do jednego z momentów w życiu, gdzie w teraźniejszości postąpimy inaczej, w efekcie czego krok w tył może spowodować dwa kroki naprzód. Przykładem może być rozwód, sprzedaż mieszkania by spłacić długi, czy wyprowadzka do innego kraju by zacząć od nowa. W ten sposób można wpływać na własną grę i nieważne, czy jest to gra w życie, gra komputerowa, karciana, czy planszowa. Wszędzie znajdziemy nowe możliwości. 

 

Nawet na etapie projektu gry planszowej musimy zmierzyć się z wieloma niespodziankami, które utrudniają nam jej wydanie. Dobra gra, niezależnie jakiego rodzaju, to gra, na którą patrzysz ze wszystkich możliwych perspektyw. Wystarczy, że nie dopilnujesz jednej z nich i projekt może zaliczyć glebę.

 

Może też dojść do sytuacji, w której jedynie myślisz, że dopilnowałeś wszystkich perspektyw, ponieważ brak ci odpowiedniej wiedzy. Nie jest to złe, ponieważ to właśnie nazywam zdobywaniem doświadczenia, które w połączeniu z naszą indywidualną ścieżką da unikalne rezultaty. 

 

Takie doświadczenie łączy się bezpośrednio z procesem tworzenia gry, a niestety nie jest to łatwe. Dlaczego? Ponieważ nie chodzi tutaj tylko o pomysł, czy nawet testowanie mechaniki. Proces łączy się z wieloma aspektami biznesu (produkcja, dystrybucja, marketing, finanse etc.), kreatywności, psychologii, grafik, zarządzania ludźmi itd. Te aspekty łączą się z kolejnymi, a te jeszcze z innymi, o których nie miałeś pojęcia 🙂 Spokojnie jednak, doświadczenie tworzy mapę, dzięki której będziesz mógł się coraz lepiej poruszać w temacie, szczególnie po kilku latach działalności. Ma to zastosowanie nie tylko w branży gier, ale w prawie każdej, która przyjdzie ci do głowy.

 

Ważne jest by być otwartym na nowe doświadczenia, nową wiedzę, która może płynąć zarówno z “pól mocy”, jaki i od bardziej doświadczonych osób. Grając w gry, czytając o nich, czy nawet oglądając, jak inni grają, również zdobywasz nowe doświadczenia, które pomogą ci dostrzec więcej perspektyw w efekcie czego twoja gra (życie) będzie lepsza. Ba! Budząc w sobie designera, budzisz w swojej duszy wrażliwość na to, co cię otacza! 

Wtedy już tylko krok dzieli cię od tego, by wydobyć inspirację ze wszystkiego. Może to być powiew wiatru w słoneczny dzień, muzyka, którą usłyszałeś przypadkiem jadąc do pracy, śmiech dziecka na placu zabaw, gdy szedłeś do kiosku po gazetę, mech na drzewie (rpg-owcy wiedzą…), noc, piana podczas brania kąpieli, czy nawet kamień leżący na polu od 3000 lat. Każda z tych rzeczy stanowi “pole mocy”, z którego możesz korzystać zawsze i wszędzie.

 

Koniec części drugiej tego artykułu. Kolejna już w środę o 18:00!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.