6 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 3.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

Zakochałem się w dziewczynie ze szkoły. Nie wiedziałem jednak, co to znaczy, a że nie byłem najlepszy w bezpośrednich kontaktach z ludźmi, a tym bardziej z płcią przeciwną, to brnąłem w to uczucie jak zahipnotyzowany. Ona nie wykazywała jednak zainteresowania a później po prostu mi to powiedziała (smuteczek…). 

 

Z braku wiedzy o uczuciach, o psychice ludzkiej, nie potrafiłem sobie z tym radzić. Nie wiedziałem, czemu przestała mnie cieszyć większość rzeczy a próby robienia tego na siłę nic nie pomagały. Pojawiły się problemy w nauce i kontaktach z rówieśnikami.

 

Trzymałem wszystko w sobie, ciężko mi było to analizować, czy mówić o tym. Jeszcze bardziej się przez to wyobcowałem, wyciszyłem, być może w oczach innych zrobiłem się inny, dziwny. Teraz zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie miałem niezłą depresję, która trwała nie wiadomo jak długo.

 

Pomimo dość ciężkiego okresu starałem się wtedy funkcjonować normalnie, jednak czym była wtedy normalność? Czym było wszystko i dlaczego? Zacząłem zadawać sobie wiele pytań. Inny stan bycia obudził we mnie wiele talentów, o których nie miałem pojęcia. Otaczający świat nie był już dla mnie tym samym miejscem, zacząłem go bardziej dostrzegać, obudziła się we mnie wrażliwość.

 

Wtedy odbyłem wędrówkę (jeśli tak to można nazwać) do wnętrza siebie, pragnąłem znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, bardzo się wtedy uduchowiłem (nie ma to jednak związku z chodzeniem do Kościoła…) i zbudowałem sobie podstawy do dalszej egzystencji. Dzisiaj wiem, że to przeżycie było mi bardzo potrzebne, bez niego nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem. Nie wiedziałbym o pewnych rzeczach, które mają niesamowity wpływ na ludzkie życie, a wręcz mogą je kreować.

 

Tajemnice stanów świadomości, wiedza o działaniu ludzkiej psychiki czy zachowań zaczęły mnie interesować na tyle, że postanowiłem wybrać się na studia psychologiczne. Maturę zdałem jak się okazało tak sobie, chciałem studiować we Wrocławiu, ale nie miałem szans na dostanie się na wydział psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego. 

 

Jak zobaczyłem, z jakimi wynikami inni startują, zadałem sobie jedno pytanie – jak oni to zrobili? Nawet nie pomyślałem, że to możliwe. Powtórne zdawanie matury by zdobyć więcej punktów raczej nie wchodziło w grę. Wątpię, czy przygotowałbym się na tyle dobrze, żeby w ogóle myśleć o dostaniu się na UWr no i straciłbym rok. Rodzice dalej mieli pieniądze, więc poszedłem na prywatną uczelnię we Wrocławiu, na SWPS (aktualnie Uniwersytet SWPS).

 

Studia, 5 lat mojego życia, które minęły szybciej niż się spodziewałem, ponieważ wszystko nabrało tempa. Mamy rok 2018, mija 8 lat od ukończenia uczelni i mogę powiedzieć o tym czasie trzy rzeczy, które uważam, są warte spędzenia czasu w ten sposób. Jakby nie patrzeć, są to wnioski i wiedza warte kilkadziesiąt tysięcy zł, (studia i utrzymanie się we Wrocławiu tanie nie były), nie licząc 5 lat czasu. Kosmos! Wiedza ta może ci się przydać szczególnie jeśli dopiero wybierasz się na studia.

 

Pierwszą z nich jest nasycanie się wiedzą i intelektualny wpierdziel, co niejako ukształtowało mój mózg do znoszenia ogromnego obciążenia intelektualnego w przyszłości, wyrobiło we mnie odporność, również na niepowodzenia (jednym z nich był, np. egzamin z biologii). 

 

Drugą rzeczą jest udział w dodatkowych formach aktywności. Takich było na uczelni kilka, np. w postaci samorządu, czy kół naukowych. Zaangażowałem się w koło naukowe psychologii reklamy. Stworzyliśmy fajną ekipę i zrealizowaliśmy kilka ciekawych projektów, w tym dwie duże ogólnopolskie konferencje poświęcone psychologii reklamy, w których udział wzięło wielu polskich profesorów specjalizujących się w psychologii i reklamie, blogerów, czy przedsiębiorców. Dziękuję wszystkim za wspólnie spędzony czas.

 

Dzięki organizacji tych wydarzeń nauczyłem się bardzo dużo, ponieważ trzeba było zrobić wszystko od zera, łącznie z pozyskiwaniem pieniędzy od sponsorów oraz rozwiązaniem wielu “nierozwiązywalnych” problemów, takich jak załatwienie zasilania sprzętu audio do tramwaju na afterparty w sytuacji gdy jedyny przenośny generator prądu w mieście był niestety wypożyczony wraz z wibratorem głębinowym… Przynajmniej tak twierdziła Pani, z którą rozmawiałem telefonicznie.

 

Trzecia rzecz to znajomości. Gdybym to wiedział wcześniej… skupiłbym się bardziej na relacjach. Warto było jednak wydać te pieniądze, choćby ze względu na te trzy rzeczy, odporność, dodatkowe aktywności oraz znajomości, bo to właśnie na studiach poznałem Kamila, z którym rozkręciłem biznes z grami planszowymi. Zwróciło się już kilkukrotnie.

Jeśli chodzi o pozyskaną bezpośrednio na zajęciach wiedzę, nie mówię, że kilka rzeczy się nie przydało, ale żeby pozyskać taką wiedzę nie są potrzebne studia – wystarczy przeczytać kilkanaście najważniejszych książek z psychologii. Większość pozyskanej wiedzy niestety kompletnie rozminęła się z rzeczywistością. Nie wiem, może jakbym poszedł do pracy w korporacji to byłoby inaczej (choć tam pewnie na początku parzyłbym herbatę albo otwierał szlaban, a nie przygotowywał, np. system ocen pracowniczych), ale że musiałem na 4 roku wziąć wszystko w swoje ręce i założyć firmę, to niestety nie zrobiłem z niej większego użytku. Czasem sobie myślę, że lepiej by było nie iść na studia, założyć firmę a pieniądze, które zjadły studia przekazać odpowiedniemu mentorowi, dzięki któremu biznes by się szybciej rozwinął. Taka osoba jednocześnie przekazałaby dużo praktycznej wiedzy.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

5 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 2.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

Pamiętam dzień, gdy ogłoszono, że nadchodzi reforma edukacji i mój rocznik jako pierwszy pójdzie do Gimnazjum na 3 lata po 6 latach szkoły podstawowej. To właśnie w tam poznałem kilku dzisiejszych przyjaciół. Konkretnej wiedzy stamtąd nie wyniosłem, może dlatego że nauczyciele byli trochę zagubieni w tym edukacyjnym misz-maszu. Generalnie było fajnie, pojawiały się pierwsze towarzyskie spotkania a nawet imprezy.

 

Był to też czas pierwszych eksperymentów biznesowych. Na lekcjach historii nasz nauczyciel miał taką zasadę, że w roku były dwa duże sprawdziany podsumowujące półrocze. Plus był taki, że można było sobie zrobić ściągę, jednak mogła to być maksymalnie jedna kartka A4 (zapisana z dwóch stron). No ale ile można tam wpisać, żeby się rozczytać, trzeba było mieć i tak farta żeby trafić w temat lub ogólne pojęcie o wszystkim. Ja jednak jako jeden z nielicznych miałem drukarkę. “Sprytnie” powiedział nauczyciel uśmiechając się pod nosem, patrząc na zadrukowaną kartkę czcionką o wielkości 4. Dzisiaj wiem, że skubaniec wiedział co robi, ponieważ robiąc tę cholerną ściągę kilka dni w zasadzie sam wszystkiego się nauczyłem.

 

Zaraz zaraz… pomyślałem. Mam drukarkę i komputer, jest popyt, bo nikomu nie chce się uczyć, będę więc robił i sprzedawał ściągi! Tak też robiłem, ucząc się przy okazji materiału. W ten sposób zawsze miałem na ekstra bułkę, paluszki, draże lub oranżadę w sklepiku szkolnym. 

 

Gimnazjum dobiegło końca, napisałem egzaminy końcowe i poszedłem dalej. Wybór był ograniczony – albo liceum ogólnokształcące albo profilowane. Co mi po ogólniaku, poszedłem do profilowanego na informatykę i zarządzanie informacją

 

Liceum. Co mnie w nim spotkało? Nowi ludzie, nowi nauczyciele, nowe wymagania, nowe w zasadzie wszystko, no może prócz większości wiedzy, która była powtórką z Gimnazjum. WTF? …pomyślałem sobie. Prawie wszystko od nowa

 

Dobra, nie mówię, że nie pojawiały się nowe wątki, ale tutaj bardzo zawiodłem się na systemie edukacji, który okazał się nijaki. Na profilowanych przedmiotach też nie nauczyłem się niczego nowego – prawie wszystko już wiedziałem, a nawet potrafiłem zrobić lepiej. W pamięć zapadły mi zajęcia z przedsiębiorczości, na których uczyliśmy się wypełniać formularze podatkowe (niestety…).

 

Jak zawsze, chętnie uprawiałem sport, miałem albo świetnych nauczycieli albo totalnie do niczego (takich, którzy przychodzili, rzucali piłkę na środek sali, mówili grajcie w siatę i szli na kawę, papierocha oraz pogaduchy do swojego pokoju). Był też pan Tomek, u którego miałem zaszczyt ćwiczyć. Był moim nauczycielem lekcji WF w szkole podstawowej, potem spotkaliśmy się ponownie w liceum. To był nauczyciel z prawdziwego zdarzenia, zawsze mega zaangażowany i wymagający.

 

To właśnie on zaszczepił we mnie miłość do sportu. Szczere i serdeczne dziękuję. Zmarł niestety kilka lat temu na raka. Tutaj pojawiło się kolejne WTF!? Lat miał około 40, miał trójkę dzieci, żonę i świeżo wybudowany dom. Nie potrafiłem tego pojąć, dlaczego taki człowiek jak on opuścił ten świat. Uświadomiło mi to dość dosadnie, że życie jest krótkie i trzeba je wykorzystać w 100%, cieszyć się z każdej chwili oraz nie tracić go na pierdoły. Choć nie zawsze tak się da, to dążę do tego i ciebie zachęcam do tego samego.

 

Powoli wchodziłem w dorosłość. Gdzieś tam za rogiem czaiła się matura i podjęcie decyzji co dalej. Tego niestety nie wiedziałem. W sumie nic dziwnego, nikt nie wiedział i nikt nas do tego nie przygotowywał. Było tylko straszenie, jak to będziemy mieli przesrane, bo się nie uczymy. Ok, to w sumie też działało, więc się uczyliśmy. 

 

Zaczynało brakować czasu po lekcjach, żeby ze wszystkim się wyrobić. Każdy nauczyciel oczywiście myślał, że jego przedmiot jest najważniejszy, ale już gdzieś miał, że tego czasu spędzonego na odrabianiu zadań domowych do późnych godzin wieczornych już nie odzyskamy. Nawet na granie w gry było już coraz mniej czasu lub nie było go wcale. Taka forma spędzania wolnego czasu zarówno dla rodziców, jak i dla nauczycieli była kompletną stratą czasu, a jakże. 

 

Dzisiaj powstają przeogromne firmy, które tworzą gry i zgarniają na tym kupę kasy. Ok, po prostu niezrozumienie aktualnych czasów i brak chęci podążania za trendami. Tak samo, jak dzisiaj się pewnie wielu osobom nie mieści w głowie, jak można zarobić grając w gry, czy vlogując na YouTube. Halo! Powstał nowy zawód – youtuber! …i wiele innych, z których nie zdajesz sobie sprawy i co więcej, wydają ci się śmieszne. System edukacyjny niestety jest zawsze do tyłu i nie ma się co dziwić, bo zanim tam coś zostanie wprowadzone, to już dawno ta nowość może być nieaktualna. Rozumiem to, ale też mam nadzieję, że w przyszłości coś zmieni się w tym temacie. 

To był ciekawy czas. Rodzice zarabiali dobre pieniądze w swojej firmie, w pewnym momencie spostrzegłem się, że mogę mieć w zasadzie wszystko, co było mi potrzebne. Przyklejono mi łatkę chłopaka z kasą. Miałem więcej fajnych rzeczy niż inni, wiele osób zazdrościło, w sumie nie dziwi mnie to. Ja natomiast czułem się z tym znakomicie, bo byłem – wiecie – lepszy. Przyszedł jednak rok 2003 i stało się coś dla mnie wtedy dziwnego, czego nie znałem i nie rozumiałem.

 

Koniec kolejnej części tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

4 – Level up! – Kraina doświadczenia, cz. 1.

Jeżeli nie wiesz, dokąd zmierzasz, prawdopodobnie wylądujesz gdzieś indziej – dr Laurence J. Peter

 

W tym rozdziale opowiem trochę o sobie. Po co będę mówił o sobie? Przyświecają temu dwa cele. Pierwszy, poznasz lepiej moją osobę,a moje przeżycia posłużą ci jako punkt odniesienia do twoich działań zarówno prywatnych jak i zawodowych. Będziesz mógł porównać, czy wyciągnąć wnioski oraz spróbować odpowiedzieć na pytanie, co może się stać w twoim życiu albo już się stało, że zostaniesz wydawcą lub autorem gier (albo jednym i drugim) lub przedsiębiorcą, który weźmie wszystko w swoje ręce.

 

Wydawnictwo Let’s Play swoją przygodę zaczęło od zera. Pierwszy wniosek – też możesz zacząć nie posiadając środków, maszyn, wiedzy czy nawet pomysłów na gry. W zasadzie wystarczy określenie celu oraz wysoka motywacja do działania.

 

Domyślam się, że wiele osób będzie zaczynać lub zaczynało z podobnego poziomu. Nie ma się co dziwić, większość nie ma na boku, np. 50 tys. zł na podstawowy rozwój firmy. Nie miałem i ja. Tak się jednak składa, że w czerwcu 2017 roku mija 8 rok działalności, więc jednak się da, choć nie zawsze było łatwo. 

 

Mówi się, że jak firma wytrzyma pierwszy rok na rynku to jej szanse na przetrwanie zwiększają się znacznie. Mówi się też, że po 5 latach działalności z reguły nie ma się już czego bać, choć uważam to stwierdzenie za trochę przesadzone, ponieważ pułapki czyhają na każdej drodze, którą będziemy chcieli iść. Od nas zależy, czy wcześniej je odkryjemy i przejdziemy, a jak już je poznamy, następnym razem pójdzie szybciej i łatwiej. 

 

O drugim celu powiem ci pod koniec tego rozdziału – to będzie taki mój ogólny wniosek dotyczący wpływu własnego doświadczenia życiowego na możliwości, które możemy osiągnąć w biznesie, także jako wydawca, jak i autor gier.

 

Przytoczę tutaj jedynie co ważniejsze wątki z mojego życia, które moim zdaniem są ważne z biznesowego punktu widzenia oraz które mogą stać się dla ciebie inspiracją.

 

Najpierw był wielki wybuch, potem powstała Ziemia i pojawiły się dinozaury, które zamieniły się w ropę. Następnie pojawili się Arabowie, sprzedali ropę i wykupili wszystkie Mercedesy. Był też rok 1986, w którym wybuchła elektrownia jądrowa w Czarnobylu i urodziłem się ja, żeby było zabawniej – 25 grudnia, w Sosnowcu.

 

Trochę mieszkaliśmy w Dąbrowie Górniczej, ale z powodu zanieczyszczonego powietrza przeprowadziliśmy się na wieś pod Wrocławiem. Miałem wtedy 6 lat.

 

Dzieciństwo bez komputera mijało znośnie, ale często nie wiedziałem, co by tu można było robić. Chodziłem więc na pobliskie boisko z kolegami grać w nogę, ganialiśmy się w berka na rowerach po całej wsi, bawiliśmy się w strzelanego, w chowanego, paliliśmy ogniska, zimą jeździliśmy na kuligach albo na łyżwach po drodze (takie zimy były, nie jeździły prawie żadne pługi, a na drogach był lód), wspinaliśmy się na wysokie drzewa i oczywiście budowaliśmy bazy. Dziewczyny pukały się w głowę, ale co one wiedzą… i tak w tym wieku te dziwne stworzenia nikogo nie interesowały. 

 

Były też gry planszowe. Magia i Miecz, Magiczny Miecz i dodatki do tych gier, czyli słynne, nieistniejące już wydawnictwo Sfera. Nie brakowało też Eurobiznesu i poznawania (jakby to nie brzmiało) pierwszych zasad ekonomii. Tak to się u mnie zaczęło.

 

W każdym razie zawsze trochę zazdrościłem ludziom z miasta, że mieli większe możliwości rozwoju, że w ogóle było więcej ludzi, ciekawych rzeczy i innych gier. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu, to jestem przekonany, że miałem zajebiste dzieciństwo i dziękuję rodzicom, że to akurat w takim miejscu zamieszkaliśmy.

 

Dzieciaki z miasta nie miały szans na takie doświadczenia, jak ja. Przecież w mieście to jest/było nie do pomyślenia, że dzieciak wychodził z domu po obiedzie i wracał późnym wieczorem albo nawet w nocy. Nic się nikomu nigdy nie stało, wszyscy się przecież znali. Dobra, od czasu do czasu mieliśmy z kolegami głupie pomysły, ale kto ich nie miał.

 

Rodzice rozkręcali firmę, więc niejako mogłem co nieco podpatrzeć jak to funkcjonuje. Miałem już wtedy jakieś 14-15 lat. Szczerze nienawidziłem pisania faktur na komputerze (wtedy nie było programów do tego) i jakichś podliczeń z mamą, bo nie kumałem tego a zajmowało to czas, przecież mogłem w tym czasie grać w gry.

 

Marzył mi się dostęp do internetu. To były czasy pierwszych stałych łącz o przepustowości 10Kb/s oraz internetu na godziny – takie właśnie rozwiązanie u nas było możliwe! YAY! ^_^ Po minucie wsłuchiwania się w słodki dźwięk nawiązywania połączenia przez modem byłem online! Niestety ta przyjemność była dość droga i z zegarkiem w ręku miałem wyznaczone, ile dziennie mogę być w sieci. O stałym łączu mogłem dalej pomarzyć, nie było do tego odpowiedniej infrastruktury. 

 

W końcu jednak nadszedł piękny czas, gdy pojawiła się możliwość podpięcia stałego łącza drogą radiową a ja mogłem korzystać z internetu do woli. Przeglądałem tyle stron ile się dało, ściągałem co się dało (nieświadomie kradnąc wiele treści), grałem online w gry ile się dało. Wydaje mi się, że mogło to w jakiś sposób wpłynąć na decyzję o częściowym realizowaniu się w biznesie poświęconym grom.

 

Koniec części pierwszej tego artykułu. Kolejna już za tydzień!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

3 – Level up! – Designer cz. 2.

(jeśli nie czytałeś/aś poprzedniej części tego artykułu, zalecam jego przeczytanie od części pierwszej)

 

W ten sposób płynnie przechodzimy do tworzenia nowych wartości poprzez gry, zarówno karciane, planszowe, jak i komputerowe. Powstało ich mnóstwo. Jedne fajne, inne mniej, jeszcze inne genialne, które zmieniły życie niejednego człowieka, np. poprzez zakotwiczenie w umyśle przyjemności z nich płynącej, co wpłynęło na lepsze samopoczucie, np. w pracy. Praca lepiej wykonana doprowadziła do lepszego zarobku firmy. Pieniądze do inwestycji w kolejny ciekawy produkt itd. 

 

Tu właśnie pojawia się DESIGNER (dla mnie to także wynalazca, kreator czy konstruktor), który jest początkiem aktu stworzenia – początkiem nowej rzeczy, wartości, czy idei. To z nich często wyrastają kolejne pomysły lub stanowią one pobudzenie dla innych twórców.

 

To oni zaczynają tworzyć pola mocy, o których wspominałem na początku rozdziału. Wyobraź sobie, że grasz w grę i udajesz się do miejsca, w którym uzyskujesz punkty many (mana w grach z reguły odpowiada za możliwość używania zdolności specjalnych). Dzięki nim możesz odczytać tajemne księgi i co dalej za tym idzie, uzyskać nową moc lub wgląd w kolejne księgi, które do tej pory były zablokowane. 

 

Każda gra może wnosić nowe wartości w życia innych osób, tworzyć takie pole mocy, z którego każdy może korzystać by tworzyć kolejne nowe wartości. Taka wręcz reakcja łańcuchowa przyspiesza rozwój wszystkich jednostek korzystających z danego pola, co przekłada się na szybszy rozwój ludzi, jako całości. Prościej mówiąc, granie w gry pomaga innym i nam samym stworzyć coś nowego, zarówno w życiu jak i biznesie.

 

Gry można traktować jako rozrywkę lub jako dźwignię by czegoś się dowiedzieć. Nowa wiedza, nowe odczucia, pomogą zrozumieć inne aspekty życia, czy rozwiązać nurtujące nas problemy. 

 

Grę można odnieść do życia bardzo ogólnie. Niektórzy uważają, że całe życie to jedna wielka gra z różnymi przeszkodami oraz możliwością rozbudowania swojej postaci o nowe umiejętności. Inni wierzą, że aktualne życie to tylko jedna z wielu gier, w których uczestniczy ich dusza. Po śmierci ciała fizycznego wybiera ona sobie kolejne życie, w którym napotka nowe przeszkody do pokonania, ale to teoria tylko dla tych którzy wierzą w reinkarnację lub czują, że tak właśnie jest. A może żyjemy w matriksie? Istnieją zwolennicy również takich teorii.

 

Być może takie porównanie z Matrixem będzie dla ciebie bliższe niż mi się wydaje. Różnica pomiędzy prawdziwym życiem a grą polega jednak przede wszystkim na braku możliwości zapisania stanu gry i rozpoczęcia danej “misji” jeszcze raz. Istnieją sposoby choćby na porównanie swoich wyników w czasie. Dzięki takiemu porównaniu wiadomo, gdzie jesteśmy, jakie błędy popełniliśmy a co zrobiliśmy dobrze. 

 

Czasem można też spróbować niejako wrócić do jednego z momentów w życiu, gdzie w teraźniejszości postąpimy inaczej, w efekcie czego krok w tył może spowodować dwa kroki naprzód. Przykładem może być rozwód, sprzedaż mieszkania by spłacić długi, czy wyprowadzka do innego kraju by zacząć od nowa. W ten sposób można wpływać na własną grę i nieważne, czy jest to gra w życie, gra komputerowa, karciana, czy planszowa. Wszędzie znajdziemy nowe możliwości. 

 

Nawet na etapie projektu gry planszowej musimy zmierzyć się z wieloma niespodziankami, które utrudniają nam jej wydanie. Dobra gra, niezależnie jakiego rodzaju, to gra, na którą patrzysz ze wszystkich możliwych perspektyw. Wystarczy, że nie dopilnujesz jednej z nich i projekt może zaliczyć glebę.

 

Może też dojść do sytuacji, w której jedynie myślisz, że dopilnowałeś wszystkich perspektyw, ponieważ brak ci odpowiedniej wiedzy. Nie jest to złe, ponieważ to właśnie nazywam zdobywaniem doświadczenia, które w połączeniu z naszą indywidualną ścieżką da unikalne rezultaty. 

 

Takie doświadczenie łączy się bezpośrednio z procesem tworzenia gry, a niestety nie jest to łatwe. Dlaczego? Ponieważ nie chodzi tutaj tylko o pomysł, czy nawet testowanie mechaniki. Proces łączy się z wieloma aspektami biznesu (produkcja, dystrybucja, marketing, finanse etc.), kreatywności, psychologii, grafik, zarządzania ludźmi itd. Te aspekty łączą się z kolejnymi, a te jeszcze z innymi, o których nie miałeś pojęcia 🙂 Spokojnie jednak, doświadczenie tworzy mapę, dzięki której będziesz mógł się coraz lepiej poruszać w temacie, szczególnie po kilku latach działalności. Ma to zastosowanie nie tylko w branży gier, ale w prawie każdej, która przyjdzie ci do głowy.

 

Ważne jest by być otwartym na nowe doświadczenia, nową wiedzę, która może płynąć zarówno z “pól mocy”, jaki i od bardziej doświadczonych osób. Grając w gry, czytając o nich, czy nawet oglądając, jak inni grają, również zdobywasz nowe doświadczenia, które pomogą ci dostrzec więcej perspektyw w efekcie czego twoja gra (życie) będzie lepsza. Ba! Budząc w sobie designera, budzisz w swojej duszy wrażliwość na to, co cię otacza! 

Wtedy już tylko krok dzieli cię od tego, by wydobyć inspirację ze wszystkiego. Może to być powiew wiatru w słoneczny dzień, muzyka, którą usłyszałeś przypadkiem jadąc do pracy, śmiech dziecka na placu zabaw, gdy szedłeś do kiosku po gazetę, mech na drzewie (rpg-owcy wiedzą…), noc, piana podczas brania kąpieli, czy nawet kamień leżący na polu od 3000 lat. Każda z tych rzeczy stanowi “pole mocy”, z którego możesz korzystać zawsze i wszędzie.

 

Koniec części drugiej tego artykułu. Kolejna już w środę o 18:00!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

2 – Level up! – Designer, cz. 1.

Napisałem trochę treści, które kręcą się wokół gier planszowych ale nie zawsze są stricte o nich… wszystko to wrzucam do wspólnego worka, który nazwałem „Level up!”. Zresztą sami zobaczycie 🙂 W sumie to wyszła z tego książka. Będę ją wrzucał w częściach regularnie, co tydzień w środę o 18:00. Dzisiaj wyjątkowo wrzucam post bo w środę 25.12 coś źle ustawiłem i się samo nie opublikowało (a miało być tak pięknie – w moje urodziny :p). Zapraszam do lektury!

 

————-

 

Przychodzą na świecie momenty, w których wszystko zaczyna się jawić z nowo poznaną starą wiedzą. Brzmi zawile, ale załóżmy, że cała wiedza, która została pozyskana przez ludzi na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu tysięcy lat jest zgrupowana w różne kategorie, w swoiste pola mocy zawieszone gdzieś w przestrzeni. Z tych pól każdy może korzystać w swoim życiu, dzięki czemu tworzy nowe wartości, często nie mając pojęcia o tym, że ktoś gdzieś kiedyś albo to wymyślił albo powielił i rozwinął.

 

Może brzmi to dla ciebie kosmicznie, może niekoniecznie. Temat jest dość obszerny i dla wielu osób może być mocnym wejściem w tematy duchowości. Dla niektórych zbyt mocnym, co spotka się albo z natychmiastowym odrzuceniem albo z niezrozumieniem. Z drugiej strony zjawisko to badało wielu fizyków, psychologów, czy nawet biologów.

 

Informacje i badania nad tzw. polami morfogenetycznymi, czy pojęciem inteligencji rozproszonej lub zbiorowej można bez problemu wyszukać w internecie. Dlaczego o tym wspominam? Uważam, że to czego możemy nauczyć się poprzez rozwój od dziecka do dorosłego to jedno, ale to w jaki sposób tworzymy zupełnie nowe rzeczy, czy wartości – to drugie.

 

Zastanawiałeś się kiedyś, jak to się dzieje oraz skąd biorą się nowe pomysły? Niekoniecznie chodzi mi o następstwo rozwiązania jakiegoś problemu, choć i ono jest bardzo użyteczne i wykorzystywane przeze mnie na co dzień. Tak się składa, że uwielbiam ulepszać w ten sposób rzeczy już istniejące, ale nie o tym mowa.

 

Mowa o stworzeniu zupełnie nowej wartości, która dotąd nie była znana innym. Kojarzysz Monty Pythona? Jeden z aktorów tej grupy, John Cleese, powiedział „Często nie wiemy, skąd przychodzą pomysły, ale pewne jest, że nie biorą się z naszych laptopów. Po prostu znienacka pojawiają się w głowie. Nie są wynikiem celowego, logicznego myślenia”.

 

Niejaki Guy Claxton, profesor z University of Winchester napisał książkę o twórczej inspiracji, niezwiązanej z logicznym myśleniem. Wyjaśnia w niej, że mózg człowieka można podzielić na mózg zająca i żółwia, gdzie ten pierwszy, bardziej logiczny, nie jest w stanie wpaść na nowatorskie pomysły, gdyby nie ten drugi, mniej skoncentrowany, wolniejszy, skłonny do marzeń i zabaw. 

 

Pisze on, m.in., że jeśli próbujesz coś wymyślić używając zajęczego mózgu, będziesz wpadać w stare tory myślenia, odtworzysz to, co już znasz. Jedyny sposób na znalezienie nowego kierunku to stworzyć w umyśle przestrzeń, w której może się pojawić coś nowego. Podobnego podziału dokonał inny znany naukowiec i psycholog, Daniel Kahneman.

 

Tezę tę potwierdziły badania Colina Martindale’a, psychologa z University of Maine, który przeprowadził badanie, nazywając je „fazami inspirowania i opracowywania” procesu twórczego. Składają się na niego dwie fazy – pierwsza, w której wykorzystujemy otwartość na pomysły i inspiracje oraz – druga, w której mamy skupienie i opracowywanie tych pomysłów. Wszyscy uczestnicy badania potrafili wprowadzić się w ten drugi stan, ale tylko niektóre osoby umiały tak zrelaksować umysł, aby uruchomić wyobraźnię i zacząć marzyć. W dodatku ta druga grupa potrafiła „na zawołanie” przełączać się z jednego stanu w drugi.

 

Claxton pisze także o „nieświadomej inteligencji”. Aktywuje się ona, gdy umysł nie jest zaangażowany lub pracuje nad zupełnie innym zagadnieniem. Wniosek z tego taki, że nowe pomysły wyłaniają się z umysłu, gdy skupiamy się na przypadkowych zajęciach, na przykład myjemy naczynia. Słynna pisarka Agatha Christie pewnego razu żartowała: Pomysły powieści kryminalnych znajduję, zmywając. Jest to zajęcie tak głupie, że zawsze rodzi we mnie myśl o zabójstwie.

 

Podobno Albert Einstein wpadł na kilka swoich przełomowych pomysłów biorąc kąpiel bawiąc się pianą. Niby nie ma to związku z niczym, ale pozwoliło odblokować coś w głowie. Temat oczywiście można drążyć i wielu będzie próbować połączyć kropki w logiczny sposób. Dla większości jednak będzie to przebłyskiem geniuszu, prostym wytłumaczeniem, którego nie chcą drążyć i przyjmują je do świadomości, takie jakie jest.

Przykładem może być też namalowanie obrazu, który przedstawia coś innego, coś nowego, coś co malarz znalazł gdzieś w swojej głowie. Innym przykładem mogą być powieści science-fiction. Wiele przedmiotów, które znamy i używamy dzisiaj, w umysłach pisarzy pojawiły się już dziesiątki lat temu. Wielu ludzi pukało się w głowę, co to oni wymyślili, ale jednak rozbudzało to wyobraźnię i pchało ludzkość do przodu. Jakby nie patrzeć, było to podłożem dla wielu wynalazców i inżynierów.

 

Koniec części pierwszej. Kolejna już w środę o 18:00!
Dziękuję za Twój czas, który przeznaczyłeś na lekturę tego artykułu.

1- Wstęp. Gry. Dla mnie pojęcie dość szerokie.

Odkąd zacząłem tutaj publikować, minęło kilka miesięcy. Pojawiło się kilka artykułów, ale wszystkie właśnie usunąłem. Coś poszło nie tak, ponieważ po kilku przestałem pisać kolejne. Postanowiłem więc rozpocząć jeszcze raz i w trochę innej formie, takiej jaką bardziej czuję.

 

Coś na początek…

 

Gry. Dla mnie jest to pojęcie dość szerokie. Widzę w nim nie tylko aplikację, grę komputerową czy planszową, ale także wiele odniesień do życia i biznesu. To właśnie z gier wyciągnąłem wiele ciekawych wniosków. Gry pozwoliły mi rozwinąć różne umiejętności, patrzeć na życie bardziej kreatywnie, przeżyć przygodę czy po prostu się odstresować i spędzić czas w ciszy ze sobą lub ze znajomymi. 

 

Żyjemy w czasach nieustannego rozwoju. To, co dawało dobre wyniki wczoraj, dziś może już nie działać tak, jak byśmy chcieli. Nawet jeśli widzisz efekty swoich działań, mogą być one pozorne. Przyrost informacji jest tak duży, że wiedza zgromadzona w ciągu ostatnich kilku lat jest większa niż ta, którą stworzono przez ostatnie kilkanaście tysięcy. 

 

Wiesz, co jest zmorą dzisiejszych czasów? Za duża ilość informacji. I możliwości. Ile razy zdarzało ci się mieć poczucie, że musisz odpocząć? Że jeśli tego nie zrobisz, Twoja głowa eksploduje? Ile razy miałeś dość swojej codziennej pracy, obowiązków związanych z rodziną i każdej jednej decyzji, która czeka na podjęcie? Ile razy czułeś się zmęczony prostym przeglądaniem Facebooka i Instagrama? To czas, żeby się zastanowić, jak dawkować sobie wszystkie informacje, by ich wykorzystywanie było efektywne.

 

Sam wiesz pewnie już, jaką potęgę ma informacja (teksty, liczby etc., dzięki którym zmniejsza się twoja niewiedza), a przede wszystkim dostęp do niej. Jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, pomyśl przez chwilę, obudź w ten sposób swój mózg! Wyłącz choć na chwilę smartfona, Netflixa, czy YouTube’a i włącz myślenie.

 

Włącz tworzenie unikalnych treści lub inicjatyw, które mogą się przydać na coś innym ludziom. Nie stosuj się do powszechnie przyjętych zasad. Podobo pewien amerykański dramaturg i scenarzysta powiedział kiedyś, że gdyby Michał Anioł zastosował się do ówczesnych rad, to pomalowałby w Kaplicy Sykstyńskiej podłogę, a jego dzieło szybko znikłoby na zawsze zadeptane stopami ludzi zapatrzonych w dół w poszukiwaniu pewności i bezpieczeństwa, zamiast w górę w poszukiwaniu wyzwań przyszłości. 

 

Przekłada się to na moje motto kreatywności, tj. patrz zawsze w górę, patrz zawsze dalej niż inni, szukaj tego, czego jeszcze nikt nie znalazł. Tylko wtedy, gdy złamiesz schemat, pomyślisz inaczej niż inni, zrobisz krok naprzód! A nawet jeśli upadniesz, to przynajmniej upadniesz do przodu. Nie do tyłu – choć i z takich sytuacji da się wyjść silniejszym. 

 

Może się też oczywiście zdarzyć, że upadniesz nie tylko do tyłu, a do tego w dół – ale hej! Jak już będziesz leżał w tym dole, pogrzeb ręką w ziemi, to może znajdziesz zbroję i jakieś narzędzia. Pogrzeb drugą, a znajdziesz patyki i deskę, z których zrobisz drabinę. W ten sposób otrzymasz +10 do wyjścia z dołu oraz +50 punktów doświadczenia i będziesz mógł iść dalej, w zbroi 😉

 

Będziesz mógł grać w swoją grę, aż nie napotkasz kolejnej przeszkody. A trochę ich w życiu doświadczysz, nieważne czy tego chcesz czy nie. Jeśli twoja gra się nie zawiesi, będziesz mógł ją zakończyć o wiele szybciej niż myślisz. Do tego jednak potrzebne są: obrany cel i odpowiednia wiedza, do której często trzeba się dokopać. Zresztą, prawie w każdej grze trzeba najpierw zdobyć surowce, żeby coś sensownego dało się z nich zbudować, zgodzisz się ze mną prawda? No dobra, w niektórych grach nie trzeba zbierać surowców, ale wiesz, o co mi chodzi…

 

Nazywam się Mateusz Pronobis i wskutek różnych przeżyć zacząłem odkrywać świat na nowo. Zacząłem go dostrzegać nawet w najmniejszych detalach, które łącząc się, tworzą swoisty system, który zawsze może działać lepiej. Zapisuję więc codzienne przemyślenia, staram się wyłapywać z otoczenia ciekawe informacje, by na ich podstawie ulepszać swoje życie.

 

Nie jestem Alfą. Nie jestem Omegą. Nie posiadam całej wiedzy świata. Czasem wręcz czuję się głupi i ułomny. Zebrałem jednak już trochę doświadczenia, którym mogę się z tobą podzielić.

 

Samo pisanie bloga traktuję jak grę, gdzie pokonuję kolejne etapy, zbieram punkty doświadczenia by na końcu zmierzyć się z bossem – jeszcze nie wiem jakim 🙂 Jeśli urodziłeś się w latach 80-tych, zapewne pamiętasz gry typu “zawsze w prawo”, gdzie na końcu każdego etapu trzeba było pokonać coraz to trudniejszego przeciwnika.

 

Dzisiaj takie gry mamy na smartfonach. Dość proste i zapewniające podstawową rozrywkę. Dobrze, że idziemy do przodu i żyjemy w czasach, gdzie można zrobić “save”, czyli zapis gry aktualnych dokonań w łatwy sposób.

 

Gdy grałem kiedyś na konsoli typu Pegasus na duże dyskietki w obudowach z żółtego plastiku podłączonej do 21” telewizora w grę “Dizzy”, nie można było zapisać gry. To była taka gra, gdzie chodziło się jajkiem z nóżkami i oczkami we wszystkich kierunkach. Grało się tak długo, aż nie osiągnęło się mistrzostwa w każdym kolejnym etapie (tzn. po utracie życia zaczynało się grę zupełnie od nowa).

 

Niestety po kilkugodzinnej rozgrywce rodzice chcieli obejrzeć wiadomości, więc użyczyłem telewizora. Po 15 minutach powróciłem lecz gra uległa zawieszeniu i cały trud poszedł na marne, a konsola zakończyła swój żywot. Wbiłem w nią śrubokręt, który leżał na półce obok. Można powiedzieć, że ukończyłem grę, która jednocześnie była wstępem do kolejnego poziomu.

 

Dzięki grom nauczyłem się trochę języka angielskiego. Wtedy większość gier była dostępna tylko w tym języku. Musiałem próbować każdej opcji w menu, bo nie wiedziałem o co chodzi, ale wiedziałem, że chciałem zagrać.

 

O czym będę pisał? Czego możesz się spodziewać? Nie znajdziesz tu poradnika, jak krok po kroku stworzyć grę planszową, a tym bardziej komputerową. Dlaczego? Po pierwsze, na rynku jest wiele książek, czy artykułów, które w bardzo prosty sposób opisują tworzenie gier tradycyjnych (karcianych lub planszowych), a także komputerowych. Ponadto nie jest problemem znaleźć kilku autorów gier i z nimi porozmawiać. 

 

Po drugie, chcę pokazać moim zdaniem ważniejszą stronę zagadnienia – stronę biznesową, która stanowi fundamenty pod wydanie gry i zarabianie na niej. Na swoim przykładzie pokażę, na jakie pytania będziesz musiał sobie odpowiedzieć, co robić, a czego lepiej nie ruszać na danym etapie rozwoju firmy. Wszystko tutaj wynika z mojego doświadczenia – człowieka, który zapragnął mieć firmę by zrobić coś fajnego, by móc wydawać gry. Łatwo nie jest i nie będzie

 

Będę poruszał się głównie w tematyce biznesowej, związanej z rynkiem wydawniczym gier karcianych i planszowych. Takimi właśnie grami zajmuję się w wydawnictwie LET’S PLAY, które założyłem wraz Kamilem Matuszakiem (game designerem) w 2009 roku. Wydaliśmy kilka gier, niektóre sprzedawały się bardzo dobrze, inne bardzo źle. Dlaczego tak i jakie to gry, dowiesz się pewnie w kolejnych artykułach.

 

Blog tutaj to dobra okazja do pokazania, z jakimi problemami zmagałem się podczas tworzenia i prowadzenia firmy oraz płynących z nich wniosków. Być może moje artykuły pomogą młodym wydawcom, którzy zaczynają swoją przygodę w biznesie, jak i twórcom gier, którzy nie mają pojęcia, co zrobić ze swoim pomysłem na grę, która ląduje w szufladzie lub jest już od “15 lat” udoskonalana ale jeszcze nie wydana. Pomoże także innym osobom, które planują otworzyć jakiś biznes, swoją własną firmę.

 

Nie zawsze bywało łatwo, a nawet powiem, że częściej było pod górkę niż z górki. To właśnie takie doświadczenia i płynąca z nich wiedza być może pomogą ci zaoszczędzić masę czasu.

 

Dziękuję za lekturę 🙂